To było niedzielne wspólne rodzinne śniadanko. Hummus zrobiłam w zasadzie klasycznie:
– dwie szklanki ugotowanej cieciorki
– niecałą filiżankę oliwy z oliwek
– sok z całej cytryny
– trzy ząbki czosnku
– pół łyżeczki kuminu
– i na czubku noża mielonego kminku
– sól
– odrobinę wody, żeby nie było za gęste
– tahini, u mnie były to po prostu dwie łyżki miazgi sezamowej (kupionej w hurtowni w półlitrowym kubełku – tahini to nie było, bo nieprzyprawione), dodałam ją jednak tylko do części hummusu, część pozostała bez, żeby było lżejsze i mniej tłuste
Zmieliłam wszystko blenderem na gładkie masełko.
Wstyd się przyznać, nigdy nie robiłam hummusu, za to wiele razy jadłam to tu to tam. I w końcu coś mnie naszło, kiedy zobaczyłam na fejsbuku przepis wrzucony przez jakąś wegańską personę.

Hummus
Potem sięgnęłam do miseczki ze zmieloną kaszą jaglaną, która od wczoraj na mnie czekała. Robiła za mąkę jaglaną. Domieliłam do niej jeszcze niepalonej kaszy gryczanej, dodałam wody, odrobinę oleju, soli do smaku i wio na patelnię. Smażone bez tłuszczu. Tu na tej fotografii pita jest pikantna, z ziołami (suszony czosnek, imbir, kumin, zioła prowansalskie).

„pita”
Cóż, u mnie to jest po prostu rodzaj naleśnika. Ponieważ unikamy glutenu, nie dodajemy mąki pszennej, czasami łyżkę kartoflanej. Rozsmarowane na suchej patelni, daje całkiem dobre efekty.
Na stole mieliśmy własne kiszone ogórki, pomidora, sałatę. Mój talerz wyglądał tak

Mój talerz