Zawsze mam w domu dużo mąki orkiszowej. Lubię sobie piec z niej wrapy, pity i inne kombinacje. Tu jest „placek” na drożdżach, z siemieniem lnianym. Piekę je na ogół na dużej patelni pod przykryciem. Chociaż piekarnik też wchodzi w rachubę. Dobrze ładują akumulatorek zjedzone z mlekiem roślinnym, jogurtem albo zupą. Przydatne w podróży. Chociaż łatwiej pewnie kupić bułę czy chlebek w pierwszym lepszym sklepie. Czasem jednak kończy mi się pieczywo w domu, a w związku z faktem, że mnóstwo zakażonych i chorujących ludzi olewało zasady higieny i biegało do sklepu, często z brudnymi łapami i bez maseczki, wolałam ograniczyć swoje tam pobyty. Dużo kupuję przez internet.
Przestałam lubić sklepy i komunikację zbiorową głównie z tego powodu, że muszę mieć tam kontakt z bandą bezmyślnych głupków, którzy mają w tyle moje zdrowie. Nazywam ich mordercami. Z mojego otoczenia zmarły dwie osoby, które wcale nie miały takich planów, a wręcz przeciwnie, bardzo starali się nie narażać. Ktoś jednak na nich „nacharchał” w sklepie czy przychodni. Stało się i wolałabym, żeby tak zostało. Cóż kiedy po świecie pląsają hordy morderców.
Jest lato, statystyki są pozytywne, ale na horyzoncie czai się niewiadome, z którym nie chcę się konfrontować. Wystarczy popatrzeć na inne kraje, jak to wygląda. Odkryłam w sobie pokłady introwertyzmu i doświadczam osobliwego samotniczego szczęścia. Niech tak pozostanie. Mąka orkiszowa się przyda na pewno.